Kieszonkowe demony

Czy ekipa Level-5 zdołała pójść w ślady studia Gamefreaks i pogodzić popularność marki z ciekawymi pomysłami na kolejną grę o kolekcjonowaniu potworków?
"Yo-Kai Watch" - recenzja
Minęło sporo czasu, zanim szalejąca obecnie w Japonii moda na "Yo-Kai Watch" zawędrowała i do nas. Póki co trudno ją porównywać z tsunami, jakim lata temu okazały się "Pokemony", ale przeznaczone na 3DS-a RPG-i sprzedają się w Japonii jak świeże bułeczki. Czy ekipa Level-5 zdołała pójść w ślady studia Gamefreaks i pogodzić popularność marki z ciekawymi pomysłami na kolejną grę o kolekcjonowaniu potworków?



Urocze jest to, że "Yo-Kai Watch" już od samego początku nie sili się na sztuczny patos, który był znakiem rozpoznawczym "Pokemonów". Bohater (lub bohaterka), w którego się wcielimy, nie ma ambicji zostania liderem ligi trenerskiej. Ta nie ma racji bytu, gdyż dla większości ludzi Yokai są niewidoczne, a ich manifestacje dla przeciętnego Kowalskiego są zdecydowanie subtelniejsze: ujawniają się jedynie poprzez zmiany ludzkich stanów emocjonalnych. Protagonista, jako jeden z nielicznych, którzy potrafią wejść ze stworkami w interakcję (pomaga mu w tym znaleziony przypadkiem zegarek), może pomóc rozwiązać problemy, u którego podłoża leży obecność Yokai. Wyłącznie na tej koncepcji opiera się cała fabuła.

 

Yokai odnaleźć możemy w różnorakich miejscach: począwszy od kubła na śmieci, przez nurt rzeki, na koronach drzew skończywszy. Inaczej niż w "Pokemonach", nasze kontakty ze stworkami nie opierają się na losowych potyczkach. Gra w wybranych miejscach umożliwia nam przejście w widok z pierwszej osoby i przeskanowanie okolicy tytułowym zegarkiem. Po namierzeniu demona przybiera on widoczną dla nas postać i rozpoczyna się potyczka.

W przypadku starć mamy do czynienia z systemem diametralnie różnym od tego z konkurencyjnej serii. Walki toczą się w czasie rzeczywistym i kierujemy w nich maksymalnie trzema stworkami naraz (trzy kolejne zasilają ławkę rezerwowych). Standardowe ataki nasi podopieczni wyprowadzają samodzielnie, a techniki specjalne opierają się na zręcznościowych minigierkach. Do naszych zadań należy także wybieranie przeciwnika, w który celować mają nasze Yokai, a także pilnowanie ich pasków życia oraz energii specjalnej. Tempo bywa zawrotne i z początku sama mechanika jest trudna do ogarnięcia (zwłaszcza że umieszczone w grze tutoriale są wyjątkowo nieprzejrzyste). Sprawia to, że o ile poziom trudności jest w "Yo-kai Watch" relatywnie niski, o tyle gra bywa na początku frustrująca. 



Jeżeli chodzi o element zbieractwa, twórcy bardziej niż "Pokemonami" inspirują się w nim cyklem "Shin Megami Tensei". Podobnie jak w tej serii, każde stworzenie, z którym się mierzymy, obdarzone jest osobowością i aby zechciało się do nas przyłączyć, należy odpowiednio się mu zaprezentować. Jednemu Yokai wystarczy pokaz siły naszej drużyny, inny zgodzi się nam towarzyszyć, jeśli otrzyma od nas jakiś upominek. Oczywiście w grze Level-5 retoryczne podchody są ukazane bardziej umownie i z przymrużeniem oka (SMT to w końcu seria skierowana do pełnoletniego odbiorcy), ale trzeba przyznać, że świetnie urozmaica to zabawę.

Jedynym problemem, z którym "Yo-kai Watch" sobie nie radzi, to powtarzalność spowodowana niezbyt dużą głębią systemu walki. Kiedy już ogarniemy wszystkie prawidła demonicznych starć i przyzwyczaimy się do narzuconej przez twórców dynamiki, zabawa stopniowo zacznie tracić początkową werwę. Wkradająca się w zabawę monotonia to spory problem, zwłaszcza że cała kampania nie należy wcale do najdłuższych (kilkanaście godzin gry). Trzeba też pamiętać o tym, że nie ma tu mowy o turniejowym aspekcie zabawy, który dla wielu stanowi trzon zabawy w "Pokemonach". "Yo-kai Watch" to tytuł wyłącznie dla pojedynczego gracza, w dodatku jest to przygoda na raz. 



Najjaśniejszym elementem opisywanej produkcji jest jej oprawa. Modele potworków i ich wszystkie animacje aż kipią od detali, a mapy, po których się poruszamy, wyglądem w niczym im nie ustępują. Obie sfery łączą się ze sobą, dając powalający efekt, dodatkowo wzmocniony świetnie zrealizowanym trójwymiarem. Jeżeli chodzi o sferę wizualną, "Yo-kai Watch" jest jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) gier na 3DS-a. Graficy dokonali też prawdziwych cudów w optymalizacji – nawet na starszym modelu konsoli gra nawet na chwilę nie traci płynnych 30 klatek. Przeważnie nie przywiązuję zbyt dużej uwagi do oprawy graficznej, ale w przypadku omawianego tytułu twórcom po prostu należą się owacje.

Rewelacyjną sprawą, którą pozwoliłem sobie zostawić na sam koniec, jest otoczka gry. W przeciwieństwie do "Pokemonów", które od zawsze celowały w eklektyzm kulturowy, "Yo-kai Watch" jest w swej japońskości bardzo mocno określone (w końcu same Yokai to stworzenia zaczerpnięte z japońskiej mitologii). Cieszy fakt, że twórcy w przypadku lokalizacji nie starali się ubrać całości w zachodnie szaty. Poza oczywistą kwestią japońskiej architektury i wystroju wnętrz, znajdziemy tu takie smaczki, jak choćby równo ustawiane w kierunku drzwi obuwie, które nasz bohater grzecznie zdejmuje przy każdej wizycie w domowym zaciszu. Takie pozornie niewnoszące nic do rozgrywki detale skutecznie ubarwiają świat, po którym się przemieszczamy.



Pierwsza interaktywna odsłona "Yo-kai Watch" stanowi nie lada niespodziankę. Wszyscy, którzy spodziewali się taniej kalki "Pokemonów", powinni schować ukradkiem do kieszeni swoje czarnowidzenie. Nie dość bowiem, że dostarczony przez studio Level-5 produkt wizualnie stoi kilka klas wyżej niż "Pokemon X/Y", to jeszcze stanowi zlepek własnych, niekiedy szalonych pomysłów. Nie wszystkie z mich w pełni się sprawdzają, a sama formuła jest zdecydowanie mniej nośna, jednak jako gra dla najmłodszych "Yo-kai Watch" broni się koncertowo.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones